doktor pueblo

napisał o Franciszek, kuglarz boży

Świetnie się to ogląda, ale nie mogę się powstrzymać od komentarza. Oto Roberto Rossellini, ateista i socjalista, nakręcił piękny film o sile prostej wiary. Co sprawia, że lewicujący ateiści (by wymienić jeszcze choćby Pasoliniego i jego "Ewangelię wg św. Mateusza", czy Beauvoisa i jego "O Bogach i ludziach") kręcą takie wspaniałe filmy religijne? Cóż, bez wątpienia chrześcijan i socjalistów łączy wiara w tę samą piękną mrzonkę: że ludzie są braćmi, że żyją po to, żeby sobie pomagać i się wszystkim dzielić, najlepiej z pieśnią na ustach. Ta cudowna bajka niewiele ma wspólnego z rzeczywistością i dlatego jej implementacja w formie realnego socjalizmu czy katolicyzmu wymaga już użycia przymusu. I tak to, choć pod względem teologicznym marksizm i katolicyzm dzieli przepaść, w rzeczywistym funkcjonowaniu okazują się bardzo podobne.

Moje Królestwo nie jest z tego świata. W to wierzą chrześcijanie.

Myślę, że socjalistom w latach 50. chodziło o to, by skaptować sobie lud, że w zasadzie chodzi o to samo - dobro i poświęcenie, ale to nieprawda.

Pomijając nawet kwestie świata pozamaterialnego (które są oczywiste), tym co istotnie odróżnia chrześcijan od socjalistów jest koncepcja wolnej woli. Z chrześcijańskiego punktu widzenia socjalistyczne państwo pomocnicze zabija wolną wolę, stosując przymus w wielu "szlachetnych" sprawach, takich jak edukacja dzieci, ubezpieczenia, pomoc społeczna itp. Przez przymus w tych kwestiach ludzie pozbawieni są możliwości dokonywania wyborów, a tym samym (upraszczając) pozbawieni są możliwości dokonywania dobrych lub złych uczynków. Z tego punktu widzenia chrześcijanie powinni być zaciekłymi wrogami państwa pomocniczego. Takie jest zresztą sedno myślenia białych chrześcijan w USA. W Polsce ewidentnie nie.

Chrystus to nie jest socjalizm tylko jakaś utopia gorsza od komunizmu, bo ta wolna wola jest powołana do dobra i miłości bliźniego a nie do egoizmu, tu chodzi o to, żeby oddać wszystko. I taka jest koncepcja szczęścia, dopiero jak ofiarujesz się w całości możesz pojąć, czym jest szczęście - szczęście nie z tego, że coś masz, że coś osiągnąłeś, ale że wyzwoliłeś się z pragnień i niczego ci nie brakuje.

Słowem, w chrześcijaństwie chodzi o to, żeby oddać wszystko, a w socjalizmie, żeby zabrać wszystko ;)

W socjalizmie chodzi o to, żeby zabrać pieniądze, a w chrześcijaństwie o to, żeby oddać swoje życie ;)

Założenie wygląda tak, że normalna sytuacja jest wtedy, gdy wartościowe utwory religijne tworzą dobre owieczki? Może właśnie to nie jest paradoks, a prawidłowość, że dobre dzieło wymaga dystansu. Jak się patrzy na biografie malarskich mistrzów religijnych (mam na myśli wyłącznie zachodnie malarstwo) to aż tak wielu bardzo pobożnych chrześcijan tam nie ma. Z filmowcami może być tak samo. Zbłąkane owce też są potrzebne. :)

Niezbyt trafne te Twoje argumenty. Po pierwsze, jeśli chodzi o malarzy, to raczej masz na myśli dawne czasy - wówczas motywacją malowania obrazów religijnych był po prostu popyt na nie. Dziś raczej nie ma malarzy, czy muzyków, którzy głosiliby chwałę Boga, kompletnie w Niego nie wierząc. Po drugie, nie nazwałbym Rosselliniego, czy Pasoliniego zbłąkanymi owieczkami. By tak było, musieliby chcieć wrócić na łono Kościoła, a nie to było ich celem. Sądzę, że ich celem była próba wykazania tezy, że socjalizm to takie chrześcijaństwo, tylko z tą różnicą, że Królestwo budujemy już na Ziemi, nie czekając na Niebo. Znamienne, że we "Franciszku...." nie ma żadnych elementów metafizycznych, żadnych cudów, czy objawień; jest tylko "miłość bliźniego".

To w powojennych Włoszech nie było popytu na dzieła religijne? Dziwnym trafem te filmy były świadkiem i wyrazem ówczesnego kryzysu Kościoła (jak właśnie Rossellini), towarzyszyły soborowej próbie odnowy (Ewangelia wg. św. Mateusza), a w końcu stanowiły wyraz głębokiego rozczarowania instytucjonalną religią (Audiencja, Todo modo). One wszystkie są świetne, bo są krytyczne, ale jednocześnie akceptują podstawowe chrześcijańskie idee i teksty.

Przyznaję, że owcze porównanie nie jest najszczęśliwsze, ale z punktu widzenia Kościoła tak to wygląda. W końcu i Pasolini, Rossellini i Bunuel trafili na listę watykańską. I to "filmów o szczególnych walorach religijnych".