doktor pueblo

napisał o Wielki mistrz

Pięści same składają się do oklasków. Problemem tego filmu nie jest to, że Wong Kar Wai porzucił swój styl, jest gorzej, postanowił on zaadaptować swój rozwlekły styl do opowieści kung-fu. Efekt jest okropny, w filmie nie działa właściwie nic: nieskładna opowieść, słaba muzyka, ba, razi nawet to co powinno być jego największą siłą, czyli zdjęcia. No bo ile razy można oglądać drobiny opadające w slow motion: deszczu, śniegu, kurzu, szkła... Dawno się tak nie wynudziłem w kinie.

Widziałam, żeś był. Czekałam, co napiszesz. No i.. nie zgadzam się! A przynajmniej nie z taką surowością oceny, choć to pewnie kwestia wymagań/oczekiwań. Przyznaję, że przeczytałam przed seansem recenzję Esme i wyjątkowo doceniłam ten pomysł po samym filmie, bo nie spodziewałam się mistrzostwa, dzięki czemu skupiłam się na walorach filmu. A takowe były. Oniryczność kadrów, ich estetyka, minimalizm gestów, sztuka kung fu, jej rytualność. Temu filmowi trzeba było się poddać. Opaść z oczekiwań i dać się ponieść nurtowi tej wolno płynącej rzeki. Bardzo piękna była scena rozmowy w herbaciarni - w niej było najwięcej dialogu, i to sensownego. Może i oglądałam ten obraz z lekkim przymrużeniem oka, ale dzięki temu wilk krytyki syty i emocjonalna owca cała.

Oczekiwania miałem niskie - spodziewałem się czegoś w rodzaju "Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka" - niestety ku mojemu zdumieniu było jeszcze gorzej. Rozpoczynane i gubione wątki, nachalna "poetyzacja" obrazu, wpadająca w pretensjonalność. Myślałem że to będzie sztampowe widowisko, a była niesztampowa nuda i chaos. Ale oczywiście możesz się nie zgadzać :)

Oczywiście :) Swoją wersję wrażeń podtrzymuję. Wreszcie nie mamy zbieżnych odczuć, btw. Się ceni!