O raju...

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Coś złego siedzi w tych Austriakach. Skąd w nich ta pasja do tropienia w człowieku tego co najgorsze? Skąd ten chłód, z którym na niego patrzą? Michael Haneke rozprawia się z dobrym samopoczuciem europejskich mieszczan, Michael Glawogger i Nikolaus Geyrhalter pokazują nam świat, o którym wolelibyśmy nie wiedzieć, zaś Ulrich Seidl obnaża nasze słabości i dociera do skrzętnie pielęgnowanych złudzeń. Różnią się filmową formą: Haneke kręci fabuły, Glawogger i Geyrhalter dokumenty, a Seidl... a Seidl coś pośredniego.

Jeśli nawet jego film jest formalnie fabułą, to strukturą i dystansem z jakim obserwuje bohaterów przypomina dokument („Import-Export”, „Raj: miłość). Z kolei w przypadku filmów, będących formalnie dokumentami, Seidl nie ma żadnych skrupułów w rozpisywaniu scen i proszeniu bohaterów filmów o ich odegranie („Modelki”, „Zwierzęca miłość”). Widz, przyzwyczajony do tradycyjnych filmowych podziałów, może mieć więc z filmami Seidla pewien kłopot. Może oskarżać go o manipulację; w końcu co to za dokument, w którym prosi się bohaterów o odtworzenie określonych scen? Prawda to, czy fikcja? Tylko, jakie to ma w gruncie rzeczy znaczenie?

No bo co to za różnica, jak zaklasyfikujemy filmy Seidla? Ważne jest, że wyglądają realistycznie, że działają, że oglądając je czujemy ból, bo mamy wrażenie obcowania z czymś prawdziwym. Nie inaczej jest w przypadku najnowszego filmu Austriaka, "Raj: miłość", będącego pierwszą częścią z zaplanowanej trylogii „rajskiej” (już ukończony „Raj: wiara” prezentowany był na tegorocznym festiwalu w Wenecji; trylogię zwieńczy natomiast „Raj: nadzieja”). Formalnie jest to film fabularny, obsadzony w głównych rolach przez zawodowych aktorów. Jeśli jednak informacji tej nie sprawdzilibyśmy przed filmem, to moglibyśmy się dać nabrać, że oglądamy rzeczywistość w jej najczystszej postaci. Czyż jednak tak nie jest?

Film porusza temat seksturystyki kobiecej. Do kurortu w Kenii przyjeżdżają austriackie turystki, zaniedbane, przekwitłe, niekochane. Nie przyjechały szukać słońca, ani morza. Od pierwszych chwil po przyjeździe podrywane są przez pięknych kenijskich młodzieńców, którzy oferują im seks za pieniądze. Oferują im też piękne kłamstwa, grając w grę, której reguły wszyscy zdają się rozumieć. Otóż mówią, że kochają. Udają, że austriackie matrony są piękne, że oni za nimi szaleją. I że wcale nie robią tego dla pieniędzy. A one chcą wierzyć. Mimo więc, że później i tak będą płacić, to wolą się oszukiwać, że to nie pieniądze za seks: to pieniądze na niedofinansowaną szkołę, na szpital dla chorego siostrzeńca, na pomoc dla rannego brata.

Seksturystyka kobiet i mężczyzn różni się tym, że tam gdzie faceci szukają po prostu seksu, kobiety chciałyby też dostać miłość. Poza tym jest tak samo obrzydliwa. I tak samo okrutna. „Raj: miłość” jest filmem o zadawaniu ran, o upokarzaniu, które działa obustronnie. Dotknięte, niekochane kobiety wykorzystują swoją finansową władzę, by upokarzać swoich kochanków. Same upokarzane są jednak jeszcze głębiej, skamląc o chwilę ciepła i delikatności u mających je w nosie młodzieńców.

Ciężko się to ogląda, jak większość filmów serwowanych nam przez Austriaków. Patrząc na „Raj: miłość” mamy ochotę błagać Seidla o litość. Oszczędź nam tej prawdy, tego bólu, przecież nie bez powodów ukrywamy nasze słabości, nie po to by o nich mówić, by je publicznie roztrząsać. Ale Ulrich Seidl nam nie odpuści, nie ma co na to liczyć. Chłodnym okiem kamery bezlitośnie obnaży ludzkie mrzonki. Wiara, nadzieja i miłość, tematy trylogii, to wszystko sztuczne raje. To twierdze bólu, ukryte za fosą łez.

Zwiastun:

kompleks Adolfa

Dodaj komentarz